Parafia Św. Ludwika we Włodawie

Apolonia Rybaczuk

Apolonia Rybaczuk

Rybaczuk Apolonia.jpg (7 KB)

włodawianka odznaczona przez Stolicę Apostolską Krzyżem „Pro Ecclesia et Pontifice”. Odznaczenie to otrzymała 4 września 1927 r. w trakcie podniosłych uroczystości powrotu po carskim wygnaniu Obrazu Matki Bożej do Sanktuarium Maryjnego w Kodniu. W tym dniu podobne odznaczenia otrzymało 31 osób, które w okresie po powstaniu styczniowym były przez carat i kozaków za przynależność do wiary unickiej i polskości mordowane. Tak było i z Apolonią Rybaczuk, która była katowana i trzymana trzy dni w wapnie. Mimo ran i cierpienia nie wyrzekła się jednak wiary.


Męczeństwo Unii na Podlasiu
Wydarzenia we Włodawie

Fragment książki "Martyrologium, czyli Męczeństwo Unii na Podlasiu"
Publikacja jest reprintem książki z 1905 r. napisanej przez ks. Józefa Pruszkowskiego

Parafia włodawska

Proboszcz tej parafii ks. Zieliński Nikon, starzec, jeszcze przed powstaniem polskim i podjęciem kwestii unickiej, prześladowany był przez rząd i usunięty z probostwa za swój jawny wpływ polsko-katolicki na parafian. Rezydował jednak na probostwie w charakterze emeryta, pod opieką administratora ks. Józefa Lewickiego, oddziałując dobroczynnie na dawne swe owieczki.

Ks. Lewicki w 1866 roku i następnym, był przymuszany do przyjęcia rytuału prawosławnego i kazań rosyjskich, lecz jak on, tak też i parafianie jego dzielnie opierali się wprowadzeniu tych nowości do cerkwi św.

W 1867 roku, w Czerwcu, naczelnik włodawski Arandarenko, zwołał unitów z miasta i ze wsi do powiatu i zachęcał ich do podpisania się na „czystą unię“, gdyż stary obrządek unicki, cerkiew i msza nawet, skalane są pomieszaniem z obrzędami łacińskimi, polskim śpiewem i językiem i że teraz czas nastał oczyścić i wrócić unię do dawnego znaczenia.

Parafianie wszyscy, na to wezwanie naczelnika, odpowiedzieli przecząco i nie wdając się z nim w dłuższą dysputę, rozeszli się do domów.

Naczelnik, na rozkaz gubernatora Gromeki, wzywa niebawem parafian po raz drugi do powiatu i oświadcza im z góry, że kiedy oni nie tylko nie są zdecydowani przyjąć oczyszczenia swoich modlitw i cerkwi od polskości i latynizmu, lecz i buntują się przeciwko woli najwyższej, odrzucając rękę, którą im cesarz z miłością podaje, a ks. Lewicki proboszcz podtrzymuje ich w uporze przeciwko rządowi, to on, naczelnik, powiedzieć parafianom jest zmuszony, że odtąd w cerkwi ich unickiej już nie będzie ani organu ani śpiewów dawnych, ani książek do nabożeństwa, żadnych różańców i kazań polskich, i gdy parafianie włodawscy nie zechcą usłuchać, rad zdrowych i życzliwych rządu, to jako nieposłuszni będą zmuszeni słuchać rozkazów jego i spełnić wolę przymusu. Tu zaczął Arandarenko pojedynczo wzywać każdego unitę do podpisu i grozić więzieniem, karami pieniężnymi, wysyłką w głąb Rosji.

Parafianie widząc jasno, że chcą od nich podpisu na odstępstwo od wiary świętej, rozeszli się do domów, odepchnąwszy strażników, którzy ich nie puszczali i strzegli.

Naczelnik rozjątrzony, że misja jego bez skutku, ks. Lewickiego jako buntownika wysyła do siedleckiego więzienia, na niektórych z parafian nakłada karę pieniężną i prosi Gromekę o przysłanie świaszczennika, który by mu ułatwił zadanie oczyszczenia unii we Włodawie. Niebawem też zjechał do Włodawy Jan Bielawskij, świaszczennik zyzowaty ciałem a przewrotny duchem i wspólnie z naczelnikiem powiatu, rozpoczął pracę nawracania ludu do nowych obrzędów. Parafianie widząc, że w cerkwi swojej nie mają już czystej i niepokalanej ofiary, z żalem opuszczają ją i na nabożeństwo przechodzą tłumnie do katolickiego kościoła.

W tym czasie zmieniają się naczelnicy powiatu, w miejsce Arandarenki przybywa do Włodawy naczelnik Tur i rozpoczętą walkę z unitami prowadzi dalej. Tur zwołuje parafian i zachęca ich aby chodzili do cerkwi, dzieci swoje nieśli do chrztu, a przede wszystkim, aby sami dobrowolnie wyrzucili organy z cerkwi i nie ważyli się tam śpiewać po polsku, lecz parafianie powtórzywszy mu jasno swoje wyznanie wiary i zapewniwszy go, że nie przyjmą żadnych zmian w swojej cerkwi i modlitwach, odeszli do domów.

Naczelnik wtedy nakłada na każdego gospodarza kontrybucję od 5 do 10 rubli i powtarza je dalej, a co drugi dzień unitów wzywa do powiatu, chcąc przekonać się, jaki skutek wywiera nałożona na nich kara.

Już kara ta urosła od 100 do 150 rubli na każdego gospodarza, zabrano unitom dobytek, zboże i gospodarskie ich sprzęty i w Wisznicach lub Włodawie za trzeci grosz zaledwie sprzedawano je na licytacji; lud biedny patrzył jak to zniszczenie jego chudoby z dniem każdym rosło i do ostatniej prowadziło go nędzy, żaden jednak unita nie splamił się podpisem na nowy porządek cerkiewny, ani przystał na wyrzucenie organów ze swojej świątyni. Organy z cerkwi wyrzucili strażnicy z kozakami.

Taka walka z ludem i udręczenie go, trwały z niewielkimi przerwami do 1874 roku.

Parafianie włodawscy pod przewodnictwem gospodarza Grzegorza Sielaszuka, jeździli aż dziewięć razy do Chełma do biskupa Kuziemskiego z prośbą, aby im dał proboszcza unickiego, a Bielawskiego od nich zabrał. Biskupowi śmiało mówili, że dopokąd ten świaszczennik będzie we Włodawie, oni do cerkwi nie pójdą, ani dzieci swoje nie dadzą mu do chrztu, gdyż to pop prawosławny, a ich osobisty wróg i nieprzyjaciel. Lecz wszystkie te deputacje i prośby parafian pozostały bez żadnego skutku.

„Moje dzieci — pytał ich biskup, — po czym że wy poznajecie, że ksiądz wasz nie jest unickim? Że organów nie obronił w cerkwi? że mszału nie przenosi w czasie mszy? Wszak to wszystko jedno jest, czy organ gra w cerkwi czy nie, lub czy mszał leży z prawej lub lewej strony ołtarza".

Jeżeli to wszystko jest jedno, księże biskupie — odpowiedzieli unici — to niech dla spokoju nas głupich, powrócą nam ks. Lewickiego lub staruszka naszego ks. Zielińskiego i niech mszał na ołtarzu przenoszą jak dawniej, niech nie zakazują nam śpiewać pacierzy i odmawiać różańca, niech mówi do nas ksiądz polskim językiem, bo rosyjskiego my nie znamy. Jaśnie księże biskupie! — dodali, — pamiętamy dobrze jak za Bugiem wyrzucano organy, monstrancje, kielichy, dzwonki, zakazano śpiewów polskich i różańców, przenoszenia mszału i mówili, że to wszystko jedno, potem zakazali wspominać papieża, pokazali rózgi ludowi i nahajki, i rozpoczęli prawosławie. U nas będzie tak samo, kiedy rozpoczęli oczyszczać cerkiew, to wyrzucą nam i wiarę. Tak księże biskupie!

Tak nie będzie! zawołał biskup Kuziemski i uderzając się w piersi, rzekł im: ja jestem katolikiem i dopokąd będę z wami, wy będziecie katolicy".

„Dobrze, Jaśnie Biskupie! odrzekli mu. Chcemy z Wami najdłużej żyć, ale potem co będzie? Rząd nie poprzestanie na dzisiejszych ustępstwach w cerkwi, ale zażąda więcej i wszystko pójdzie tak samo jak za Bugiem".

„Bóg czuwa nad nami i nad naszą świętą cerkwią, rzekł biskup. Wracajcie do domu i bądźcie spokojni. Ja wam księdza chciałem odmienić, ale nie mogę, bo gubernator na to zezwolić nie chce. Mówcie ten sam wasz pacierz, kochajcie waszą cerkiew, nie lękajcie się zmian dzisiejszych, one nie zmieniają naszej św. wiary."

Dosłowne, z notatek unitów i opowiadań unickiego księdza. (P. p.)

I z tym odprawił biskup włodawskich unitów, będąc pewnym, że ich nie przekonał, unici zaś wracali i po dziewiąty raz od biskupa smutni, że nie mają pasterza, który by ich nieustraszenie bronił przed schizmą.

Po powrocie zdecydowali się parafianie włodawscy podać zbiorową prośbę do namiestnika, lecz ta żadnego nie odniosła skutku.

Pop Bielawskij wreszcie, jeden z liczby tych czterech popów, którzy świętokradzko w bialskiej cerkwi zdjęli relikwie św. Jozafata z ołtarza i znieśli je do podziemi! cerkiewnych, w 1873 roku, w miesiącu Grudniu, tknięty apopleksją, pada trupem przy ołtarzu w cerkwi włodawskiej, a parafianie widząc w tym karę Bożą, biorą w opiekę swoją cerkiew i postanawiają obronić jej świętość przed najściem nowego popa Korańła, którego żydzi na swoich furmankach sekretnie w nocy do Włodawy przywieźli.

Zbierają się więc tłumnie unici, popa z probostwa wypędzają, wyrzucają za nim jego rzeczy na drogę, klucze cerkiewne kryją pomiędzy sobą, a lękając się, aby strażnicy z rozkazu naczelnika nie odbili takowych i na sprofanowanie świątyni nie wprowadzili wyrzuconego popa, obstąpili cerkiew i silną trzymali straż dokoła.

Naczelnik Tur sądził, że zapał ten ludu ostygnie na mrozie i po kilku dniach takiego postoju pod cerkwią unici rozejdą się do domów, a on będzie mógł wtedy wykonać rozporządzenia Gromeki i popa sprowadzić do plebanii. Składa więc raporty, że unici są spokojni i nie stawiają mu żadnych przeszkód, a tymczasem popa u siebie podejmuje, na próżno wyczekując rozejścia się unitów.

Gdy jednak czwarty już tydzień mijał, a nadzieje naczelnika spokojnego zainstalowania popa znikły przed niezmienną postawą ludu, poświęconego bronić swojej cerkwi i trzymającego silną straż przy niej, jak we dnie tak i w nocy, złożyć musiał o wszystkim raport rzeczywisty i żądał instrukcji jak mu postąpić należy. Gromeka o tym zawiadomił Kotzebuego i ten natychmiast wysłał do Włodawy niejakiego Baranowa z poleceniem, aby mu rzeczywiste o calem tym zajściu złożył sprawozdanie i energiczne przedsięwziął środki przywrócenia porządku.

Baranów na wstępie zwymyślał Tura za jego politykę i niezdecydowane postępowanie z unitami, którzy pobłażanie jego przyjmowali za dowody słabości rządu i natychmiast wezwawszy z Lublina dwa szwadrony huzarów i 200 kozaków z ich atamanem, wreszcie poleciwszy Turowi energiczne rozpędzenie unitów, sam odjechał do Warszawy z raportami.

Konnica przybywszy do Włodawy, poszła szarżą na biednych unitów, zgromadzonych z kobietami i dziećmi dokoła cerkwi. Bezbronni unici odrzucili myśl wszelkiej obrony, nikt z nich nie podjął z ziemi kamienia na nieprzyjaciół, nikt nie miał z sobą nawet kija w ręku. Wszyscy padli na kolana i twarze, śpiewając i tuląc się do matki swej ukochanej cerkwi, wszyscy byli gotowi na jej cmentarzu męczeński ponieść żywot. Husarzy i Kozacy z pałaszami i nahajkami, wpadli na bezbronnych i zadowoleni z łatwej wojny, tratowali leżących na ziemi, bijąc ich pałaszami i nahajkami. Wszyscy byli ranni, pokrwawieni, jęczący okropnie.

Po tym skatowaniu unitów, ataman wydał rozkaz, kobiety i dzieci leżące na cmentarzu oddzielić od mężczyzn i wywlec je za parkan. Kozacy więc podnosili, ciągnęli i jak snopki przerzucali kobiety i dzieci przez parkan, a husarzy chwytali je, trzymali i bili, wzbraniając im wejścia na cmentarz.

Oddzieliwszy tak kobiety i dzieci, żołnierze uderzyli na samych mężczyzn, tratowali i batożyli ich powtórnie, potem wywlekali każdego za cmentarz i pędzili do powiatu, gdzie na rozkaz Tura mieli się wszyscy mężczyźni podpisać, że klucze cerkwi wydadzą, popa przeproszą i nie będą mu przeszkadzać w wypełnianiu jego nowych obrzędów.

Chociaż już noc zapadła, nie przyniosła jednak nikomu odpoczynku. Dopokąd lud niezłamany i silny duchem a wiarą, jego kaci nie mogą złożyć broni, ani powrozom swoim i nahajkom pofolgować. Przed powiatem więc z rozkazu Tura i atamana, powtarza się przy świetle ognia bolesna scena batożenia unitów, kolejno zapytywanych i rozciąganych na śniegu. Potem kazał Tur powiązać wszystkich jak bydło i zawlec do czasowo przygotowanych więzień, gdzie przedtem, bogaci w pomysły naczelnik i pop, na ścianach aresztu namalować kazali swojemu artyście fantastyczne wizerunki czartów, tłumacząc unitom, że to polska wiara daje im za życia tych czartów i zniszczenie i po śmierci także piekłem i diabłami im zapłaci.

Znieśli te wszystkie upokorzenia i katusze wyznawcy św. wiary i żaden z nich nie splamił się podpisem na prawosławie. Milej im było i spokojniej, jak mówili, patrzeć i być w towarzystwie namalowanych czartów, jak być razem z tymi, którzy szatańską na ziemi spełniając misję, tych czartów malowali.

Nazajutrz naczelnik połowę unitów rozpędził do domu, a drugą połowę kazał okuć w kajdany na ręce i nogi; zebrał furmanki i pod silnym konwojem konnicy, biednych unitów jak złoczyńców odesłał do kryminału bialskiego.

Tu znany nam, sławny kapitan Gubaniew, skazał już i tak głodnych więźniów na trzy dni ciężkiego postu, a potem odwiedzając ich codziennie, kazał bić kozakom, wrzeszcząc: „odbiję przynajmniej na was ten chleb cesarski co zjecie go tutaj, wy darmozjady!" A gdy który odezwał się, że wolałby z głodu umrzeć, niż być na cesarskim chlebie, bić kazał śmiałków bez litości. Więźniom zmienić bieliznę nie było wolno i jeżeli Gubaniew zauważył na unicie bielszą koszulę, którą mu przez ręce stróża więziennego podała żona wyznawcy, lub kto z litości opłukał mu w wodzie bieliznę nocną porą, stróża Gubaniew wypędzał ze służby, a dozorca więzienia odbierał naganę i posądzony był o współczucie dla unitów.

Kiedy Gubaniew tak się obchodził z unitami włodawskimi, zamkniętymi w bialskim kryminale, Tur z kozakami, huzarami i strażnikami niszczył do szczętu ich gospodarstwa i pracę. Woły, drób trzoda, zboże, wozy, odzież, pościel, wszystko było albo zabierane dla wyżywienia wojska i koni, albo sprzedawane za bezcen żydom na licytacji i za otrzymane stąd pieniądze kupował naczelnik przyprawy kuchenne dla wojska, wódkę, papierosy, część zaś wnosił do kasy, jako kontrybucję włożoną na unitów za nieprzyjęcie prawosławia. Po zniszczeniu zasobów gospodarczych, znikły parkany, płoty i drzewo nawet budulcowe, przygotowane przez unitów do budowy lub poprawy ich budynków.

1) Teodor Cipułowicz, gospodarz lat 24 mający, za to, że nie chciał oddać klucze cerkiewne, zbity był tak okropnie na rozkaz Tura, że w tydzień z ran ciężkich męczeńskie zakończył życie., odpuszczając zabójcom swoim.

Annę Cipułowicz, żonę męczennika, bito także bez litości i potem Tur wysłał ją z dzieckiem niemowlęciem do więzienia bialskiego na 10 miesięcy.

2) Filip Oczkus, gospodarz, zbity przez kozaków umarł na trzeci dzień w okropnych cierpieniach, pozostawiwszy żonę i dwoje dziatek. Pierwszego i drugiego męczennika pochowały same kobiety na cmentarzu.

3) Bazyli Oczkus, batożony przez kozaków, umarł w Biały męczennikiem.

Nie obeszło się tu bez katowania kobiet, które dzieci swoje nie chciały ochrzcić u popa.

1) Bohaterska Anna Anisiewicz odebrała 350 nahajek i rok cały z dziecięciem odpokutowała w więzieniu bialskim, lecz dziecka swego do schizmatyckiego chrztu nie wydała.

2) Krystyna Weliszuk, zbita okropnie i obumarła, zaledwie przez doktora odratowaną została i leżała w szpitalu około pół roku.

Inne matki, albo dzieci swoje ukryły, albo i same z dziećmi pokryły się przed Turem i jego strażnikami.

Wywiezieni w głąb Rosyi:

1) Wawrzyniec Anisiewicz. Staraec unita

2) Maciej Anisiewicz, syn starca Wawrzyńca.

3) Teodor Bliska, gospodarz jak i pierwsi, pozostawił żonę i 4 dziatek.

4) Jakub Kalicki, zostawił żonę i dwoje dzieci.

5) Paweł Krawczuk, zostawił żonę i dwoje dzieci.

6) Wawrzyniec Gypułowicz, zostawił żonę i czworo dzieci.

7) Teodor Kolęda. Brak danych (tt)

8) Sylwester Kruciuk. Brak danych (tt)

 

Z życia parafi

Upamiętnienie Męczennika

Upamiętnienie Męczennika

Trwa budowa pomnika o. Kajetana Młynarskiego . W ubiegłym roku zostały...

Więcej
Jadłodzielnia we Włodawie

Jadłodzielnia we Włodawie

Zapraszamy mieszkańców Włodawy i okolic do korzystania z jadłodzielni....

Więcej
Zapraszamy do sklepu

Zapraszamy do sklepu

Zapraszamy do sklepu Paulinianum przy klasztorze. Z okazji ostatnich Dni...

Więcej